Kiedy doświadczasz cierpienia i je akceptujesz, właśnie przeżywasz życie. Dotykasz go bezpośrednio. A teraz do rzeczy.
ODWIECZNA ROZKMINA NT. SZTUKI I CIERPIENIA
Artysta cierpiący to jedyny artysta do głębi prawdziwy. Biedny, styrany, schizofreniczny. Dopiero po śmierci zostaje doceniony. Takie czy podobne odgłosy słyszymy, odkąd pamiętamy. Absolutnie i zdecydowanie są to stereotypy. Jednocześnie, biorąc pod uwagę twórczość artystów uznanych za ikony w świecie sztuki i gdy przyjrzymy się ich życiu, zaskakująco często elementem wspólnym są przeciwności losu, bieda, depresja i inne choroby emocjonalne oraz fizyczne. Paradoksalnie wielu takich okazało się tytanami pracy i kreatywności. Notorycznie ból był ich bodźcem do wstrząsającego wyrażenia się w swoich pracach. Interesujący jest fakt, że nie zawsze wynikiem tej ekspresji były prace ponure. Poza tym, czynnikiem zapalnym skłaniającym do wyrażenia się poprzez twórczość jest nie tylko ból, ale także radość, strach, tęsknota, melancholia czy złość.
Może tworzenie sztuki nie jest związane zero-jedynkowo z cierpieniem lub jego brakiem? Zagadnienie to wydaje się być wielowarstwowe i na próżno szukać jednoznacznej odpowiedzi. Mimo to warto polemizować.
PIERWSZE WNIOSKI
Pokuszę się więc o stwierdzenie, że artysta cierpiący, to nic innego jak artysta odczuwający, a co za tym idzie artysta świadomy. Odczuwający, czyli świadomy. Oczywiście nie wyróżnia go to w żaden sposób ponad innych ludzi. Kiedy człowiek pod wpływem emocji odczuwa potrzebę wyrażenia tego poprzez sztukę i rzeczywiście później to robi, staje się artystą. Bez względu na to, czy tworzy do tak zwanej szuflady, czy też później wystawia efekty dla publiczności. Tworzenie jest bowiem czymś pierwotnym i towarzyszącym ludzkości od zarania, tak jak cierpienie. Są oczywiście czynniki mające związek z umiejętnościami, takie jak szkoła czy warsztat oraz korzystanie z doświadczenia nauczycieli, ale są to względy wtórne. Mogą wpłynąć na wyższy poziom kunsztu, wiedzy i rozmachu twórcy, jednak nie są żadnym gwarantem wysokiego poziomu artystycznego.
Cierpienie zostaje usprawiedliwione, jeśli przemienia się w siostrę piękna
-Jean-Paul Sartre-
PRZYPADEK FRIDY
Nikt tak bardzo, w tym temacie, nie zasługuje na przywołanie jak Frida Kahlo. Nadmieńmy drobną cząstkę jej cierpień... Choroba polio przebyta w dzieciństwie, czyli niedowłady i porażenia mięśniowe. Kiedy była nastolatką, ledwo przeżyła zderzenie autobusu z tramwajem. Metalowa barierka przebiła ciało Fridy na wysokości miednicy i wyszła przez pochwę. Złamaniom uległ kręgosłup, żebra, obojczyk i prawa noga dziewczyny – aż w 11 miejscach. Wtedy to napisała tak wyraziste zdanie: "(...) żyję na planecie bólu". Życie Fridy było naszpikowane cierpieniem do maksimum. Nie mogła mieć dzieci, z czym nigdy się nie pogodziła. Jej mąż Diego Rivera, zdradzał ją. Apogeum nastąpiło, gdy Frida odkryła romans między Diego, a jej własną siostrą. Doświadczyła poronienia. Wpadła w alkoholizm. Amputowano jej nogę... Pod koniec życia napisała: "Tak bardzo chciałabym już umrzeć". Tuż przed śmiercią napisała:
"Mam nadzieję, że wyjście będzie radosne i nigdy więcej już tu nie wrócę"
Sztuka dla Fridy nie była rzemiosłem zarobkowym. To była pełna szczerości ekspresja. Dziwiła się, gdy ktoś kupował jej obraz. Płótna malowane przez Fridę były soczewką jej wrażliwości, męki i ekstazy. Choć prawdopodobnie miała w pogardzie ówczesną cyganerię paryską, to jednak jej twórczość niedaleko odbiegała poziomem od największych i dziś to już wiemy. Chodziłoby o to, że cierpienie nie jest ani wrogiem, ani przyjacielem autentycznej sztuki. Nie licząc rachunku prawdopodobieństwa pokuszę się przypuszczać, że cierpienie jest znacznie częstszym towarzyszem ponadczasowej twórczości, aniżeli stan pełnego szczęścia i zadowolenia. Frida bardzo cierpiała i ewidentnie potrzebowała sztuki, by wyrazić siebie. Jednocześnie wierzę, że gdyby nie przeżyła wypadku i tylu chorób, również oddałaby się sztuce w pełni.
Z naszego podwórka tradycyjnie przywołam Marię Jaremę, która dowiedziawszy się o swojej śmiertelnej chorobie, zamknęła się sama w pracowni i tworzyła bez wytchnienia dzieła wybitne. Czyżby sztuka mogła być czymś, co pozwala nam oswoić chorobę i śmierć?
NIE BÓJMY SIĘ
Nie lubię lęku przed stwierdzeniem, że na cierpieniu wyrasta wybitna sztuka. Obecnie pojawia się sporo głosów, że cierpienie w sztuce jest mitologizowane. Odnoszę wrażenie, jakby cierpienie było czymś, co trzeba wyprzeć z życia i sztuki, a zastąpić fałszywym instagramowym uśmiechem, najlepiej uwieńczonym krótkim tańcem dla licznych followersów. A w rzeczywistości jest dokładnie na odwrót. Cierpienie było, jest i będzie. Dokładnie ta świadomość uderza każdego artystę do głębi. Dla artysty cierpienie jest przyjacielem, z którym warto żyć blisko. Gdyby bowiem artysta porzucił cierpienie, jako takie, straciłby również materię tworzenia. Co więcej, gdyby cierpienie nie istniało, sztuka nie byłaby nam już potrzebna. Jak bardzo wnikliwą artystką musiała być Jaremianka, by na ten temat zanotować na marginesie:
Co jest celem sztuki? Jeśli rzeczywistość działałaby bezpośrednio na nasze zmysły i naszą świadomość, jeżeli moglibyśmy wejść w bezpośrednią styczność z rzeczami i nami samymi - wierzę, że sztuka byłaby zupełnie bezużyteczna. Albo inaczej - wszyscy bylibyśmy artystami, bo nasza dusza drgałaby ustawicznie w zgodzie z naturą. Nasze oczy wspomagane przez pamięć odkrywałyby w przestrzeni i wyobrażały sobie w czasie obrazy jedyne w swoim rodzaju (niedające się naśladować).
Źródło: "Maria Jarema. Wymyślić sztukę na nowo." pod redakcją Agnieszki Daukszy
Nie chodzi o to, aby przywiązywać się do samego cierpienia jako takiego. Przecież tak wiele przykładów dowodzi, że nie trzeba cierpieć, aby być kreatywnym. Dlatego odpowiedź na główne pytanie tego artykułu brzmi: cierpienie nie jest jedynym warunkiem prawdziwej sztuki.
Z drugiej strony, bądźmy realistami. Życie nas raczej nie rozpieszcza. W ogromnej części składa się z trudności. Jakbyśmy nie rozkładali proporcji chwil dobrych i tych złych, twórczość może stać się ukojeniem i sposobem na wyregulowanie emocji. W tym i w innych kontekstach można uznać, że cierpienie jest pewnym podglebiem, na którym wyrastają obiekty sztuki. Tak, jak trzeba pogodzić się z istnieniem cierpienia, tak należy przyznać, że ci, którzy w artystyczny sposób potrafią je z siebie wyrzucić, tworzą dzieła poruszające i niezapomniane. Wcale nie jest to łatwe zadanie. Bo zastanówmy się przez chwilę, jaką trzeba mieć siłę, żeby na tyle przetworzyć i przeżyć własne – często niezgłębione problemy - by później przelać je jak w soczewce na tak „nieadekwatny” przedmiot jakim jest utwór, obraz czy wiersz obnażający naszą bezsilność?