Istnieją niezliczone książki, artykuły czy – w świecie internetu – posty na temat tego, co w sztuce pociąga ludzi. Pragnąłbym podjąć teraz dosyć karkołomną próbę objęcia tematu moich fascynacji sztuką. Jednak jeden artykuł ma swoje ramy i pozwoli na niemal delikatne dotknięcie może jednego tylko aspektu w tej materii.
Przede wszystkim sztuka zaspokaja jakąś podstawową emocjonalną potrzebę, której nie potrafię nazwać, ale jej objawem końcowym jest tęsknota. Za tym co było, minęło. Jakiś żal, że nie było mnie na świecie w czasie, gdy życie działo się i to bardzo intensywnie. Na przykład w takiej Polsce Ludowej. Czasy raczej ciężkie i biedne dla większości. A jednak... Są rzeczy, o których teraz czytam tylko w książkach, a których namiastkę pozostałości obserwowałem jako kilkuletnie dziecko w latach 90.
Gdy nie było internetu...
Pamiętam więc dobrze, że ludzie nie mieli na twarzach tej charakterystycznej niewidzialnej zasłony, spowodowanej odosobnieniem, jakie nastąpiło po rozwinięciu się komórkowej sieci telefonicznej IDEA oraz internetu. Pamiętam resztki tradycji odwiedzania się rodziny i znajomych bez wcześniejszej zapowiedzi. Po prostu zadzwonił domofon i tak dowiedzieliśmy się, że przyjechała rodzina z lubelskiego. A mieszkaliśmy na Śląsku, więc dzisiaj byłoby to dosyć niezwykłe, spotkać się tak bez zapowiedzi. Trzeba to śmiało przyznać, że życie towarzyskie wtedy kwitnęło. Albo weźmy takie pukanie do drzwi. W latach mojego dzieciństwa słyszałem je bardzo często. A to sąsiadka z przesyłką pocztową, a to znajomy na kawę, a to kolega po zeszyty, a to elektryk sprawdzić liczniki, a to wujek bo akurat coś załatwiał w okolicy, a to ktoś przyszedł i prosił o wsparcie złotówką w zamian za papierowy bloczek.
Sztuka to kontakt z ludźmi
Po tym przydługim wprowadzeniu, chciałbym poruszyć już meritum. Tak więc sztuka, mnie osobiście daje jakiś rodzaj kontaktu z ludźmi, których chciałbym mieć w swoim otoczeniu, ale których już nie ma. Śmiało można by to nieco spłycić do roli pamiątki. Ale dla mnie to coś więcej. Mam świadomość , że dane płótno stało dekady wcześniej przed artystą. Był to moment wysiłku twórczego. Bezcenne minuty, kiedy twórca był sam na sam ze swoją wrażliwą duszą. Czas, kiedy chciał przekazać coś światu. Przelał więc swoje idee za pomocą własnego malarskiego języka na płótno.
I to właśnie ten wycinek czyjegoś życia kupuję , a nie sam przedmiot. Chodzi mi raczej o utrwalone piękno procesu twórczego, zapis fragmentu epoki – jej nastrojowość i ulotność zamknięte w dwóch wymiarach.
Sztafeta artystów
Zaspokaja to w jakiś sposób niespełnioną nostalgię za czasami, w których nie miałem prawa żyć. A teraz jeszcze coś, co osobiście ekscytuje mnie podwójnie. Kiedy wgłębiam się w biografie twórców, których prace mam we własnej domowej kolekcji, okazuje się, że przyjaźnili się z artystami, których obrazy obecnie są w sferze moich marzeń. I tak: Fijałkowski był asystentem Władysława Strzemińskiego, Tadeusz Dominik uczył się u Jana Cybisa, Janina Kraupe uczestniczyła w życiu artystycznym z Kantorem, Sternem i Jaremą, Dwurnik poznał Nikifora, a Henryk Hayden kumplował się z Pablo Picasso.
Czy ich sztuka się wzajemnie przenikała i mieli na siebie wpływ? To praktycznie pewne. Ta sztafeta artystów jest dostępna dla wielu z nas. Co więcej, epoka malarstwa nadal jest kontynuowana. Są między nami tacy, którzy uczyli się u Janiny Kraupe, czy Stefana Gierowskiego. Możemy stać się częścią tej historii. Wystarczy zagłębić się i poznać artystów żyjących obok nas. Kupić ich obraz czy grafikę i stać się uczestnikiem tej „bohemy”. To proste!
~Kamil Szczechowicz